niedziela, 25 listopada 2012

Raumabanen

Ostatnio w dworcowej poczekalni, padnięta po kursie z całym tym niedoborem witaminy D natknęłam się na informację o Raumabanen. Jest to pociąg, który przejeżdża przez takie piękne tereny, że głowa boli. Tak to czasem jest od natłoku piękna, a wiem co piszę, bo już jazdę pociągiem z morzem, górą i skalną przepaścią mam za sobą -pojawia się ból z nadmiaru przyjemności. Ta niesamowita podróż trwa kilka godzin, ale na pewno nie ma mowy o nudzie, spaniu, czytaniu czy innych czynnościach niemających nic wspólnego z podziwianiem na przemian z fotografowaniem. Najpierw trzeba dojechać z Oslo do Domboås, później  przesiąść się w kolejny pociąg do Åndalsnes i podczas tej ostatniej podróży oglądać właśnie takie piękności jakie prezentują się na zdjęciach poniżej. Zaznaczam, ze wjechać pociągiem w fjordy  i góry to nie lada wyczyn;)








niedziela, 18 listopada 2012

Espoo. Children of Bodom.

Zawsze pojechać do Finlandii. A szczególnie odwiedzić Jezioro Bodom. Nie, żeby jakiś fanatyzm,ale mam sentyment do zespołu, którego nazwa została zaczerpnięta właśnie od nazwy tego jeziora. Jak się okazuje nie jest to miejsce turystyczne, chociaż szkoda, bo ma swój urok. Myślę, że ze względu na popełnioną tam kiedyś zbrodnię, nie wielu ludzi chce spędzać tam beztroskie popołudnie. Wszyscy napotkani przez nas tubylcy bardzo się zdziwili, kiedy usłyszeli,że chcemy odwiedzić właśnie to miejsce. Główną dowodzącą fali siejącej niechęć do podróży w okolice Bodom była pani w informacji turystycznej. Najpierw przeraziła się i okrzyczała, mówiąc,że to bardzo zły pomysł o tej porze i że zamarzniemy, bo nic tam nie ma. Ogólnie lament świętokrzyski, czy tam fiński, dla mnie bez różnicy. Próbowała nas również przekupić opowieściami o Parku Narodowym znajdującym się w pobliżu. Na koniec postraszyła słynnym morderstwem, na co cała poczekalnia niedoinformowanych buchnęła śmiechem z popłakaniem i innymi wyciekami, o których pisać już nie będę.  Nauczona doświadczeniem ze Stavanger czyli:" Nie słuchaj starszych pań w mercedesach", dopisałam jeszcze do listy na prędce starsze panie w informacjach turystycznych i w ogóle za wszystkimi okienkami świata. Ruszyłyśmy więc w nieznane, ogarnięte lekkim strachem i mrozem. Pan w autobusie (kierowca) nie utwierdził nas w poczuciu bezpieczeństwa, kiedy na nazwę przystanku na którym chcemy wysiąść zareagował panicznym strachem i przepędził do tyłu darując zapłatę za bilet. Jak się okazało na nasze szczęście pan przestraszył się raczej obcych mówiących w innym języku, a nie przeklętego od wielu lat Bodom. Nie znalazłybyśmy na pewno tego miejsca gdyby nie finki w autobusie, które wytłumaczyły co i jak dojść. Widząc jednak nasze niepewne miny, zdecydowały się zaprowadzić nas do celu, dziwiąc się jak możemy tracić czas na zwiedzanie Finlandii. Jest tyle fajnych miejsc, a wy przyjechałyście do najnudniejszego na świecie. Nie były jedyne, bo usłyszałyśmy to jeszcze wiele razy w Helsinkach. Na szczęście ja się z tym nie zgadzam!















poniedziałek, 5 listopada 2012

Kocham Finlandię!!! Helsinki;)

Po nadaniu takiego tytułu, nie trzeba już nic pisać, bo wiadomo, ze się zakochałam. Jednak nie byłabym sobą gdybym nie opisała swoich wrażeń;)
Jeżeli chodzi o Finlandię, to w sumie zawsze była na pierwszym miejscu moich podróżniczych planów, ale jakoś tak się nie składało. Mało tego chciałam tam pojechać właśnie w okolicach jesieni, bo jaki sens oglądać ten mroczny kraj, kiedy słońce nawala i wszystko psuje;) Jak to z moim szczęściem bywa przewrotnie. Własnie w ten weekend, kiedy uraczyłam Finlandię swoją obecnością musiało być tak słonecznie jak we Włoszech. Hehehe...można się było tego spodziewać. Jak w góry to leje, a jak w mroki to się słońce nagle obudziło. Nie będę jednak narzekać, bo mrocznie i mroźnie to i tak było nawet z tym  "palącym" słońcem. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam mieszkańców miałam podobne odczucie co w Amsterdamie. Pierwsze co pomyślałam to; "Nie wierzę, że tak jest naprawdę!!!" Tylko, że tam wszyscy byli upaleni, a tutaj na czarno i w glanach. No dosłownie wszędzie. Nie spotkałam nikogo ubranego na różowo. Tam jest tylko czerń. Nawet w pizzeriach i eleganckich restauracjach grają metal, bo to, że są same metalowe kluby to chyba oczywiste. Przepraszam, są też jakieś wymarłe dyskoteki, ale tam i tak siedzą faceci z brodami i włosami za dupę. Tak to własnie tam wygląda, ale zastanawia mnie jedno. W hotelu o nazwie OMENA,  każdy pokój jest wyposażony w Pismo Święte. Nie kumam o co kaman, ale ładnie się to komponowało z krukiem powieszonym na balkonie naszej zacnej sąsiadki;)
CDN








sobota, 3 listopada 2012

Preikestolen

Trzecia i ostania część wspomnień z wyprawy na Lysefjord nadchodzi;) Dobrze się to pisze,kiedy śnieg za oknem i wróciło się z mroźniej Finlandii.Jak pomyślę o siedemnastu potach oblewających głowę w drodze na Preikestolen...ech co to były za czasy.Lato i w ogóle jakoś tak jakby ciepło i zielono.Padał okropny deszcz,który wszystko strasznie utrudniał.Woda była wszędzie i jakby się mogło wydawać zasłaniała wszystko.Lecz nie z fjordami te numery.One nawet podczas ulewy wyglądają niesamowicie.






Dzięki temu,że wsiadłyśmy w autobus nie do tej skały co trzeba,mogłyśmy  opłynąć łodzią cały Lysefjord i zobaczyć Preikestolen z dołu.Foki,morze,skały i ta przepiękna cisza,to coś czego nie da się opisać.Do celu było bardzo daleko,a mnie zaczął nagle przeszkadzać przewodnik w języku niemieckim.Powiedziałam"Dobra!Nich będą wszystkie języki świata,ale niemieckiego nie wytrzymam!".Nie wiem dlaczego,ale ten język jest dla mnie tak trudny i kanciasty(ja wiem,że on jest piękny również),że wszystko mnie boli jak tylko go słyszę.O dziwo tylko w mowie,bo jakoś w muzyce mi nie przeszkadza.Ba!Jest czczony jakby to ująć najdosadniej.Niechęć do niemieckiego wynikała chyba z ogólnej determinacji przeplecionej frustracją w dążeniu do upragnionego kawałka skały.
Po tych wszystkich cudach natury przedstawionych z bliska aż nie chciało się wysiadać z łodzi. Jednak świadomość zbliżającej się przygody była silniejsza. Hahaha!Żartuję.nie było mi do śmiechu. Początkowy scenariusz przejścia 7 kilometrów i brak autobusów,to nic.Jak się później okazało kilometrów było znacznie więcej.Dobrze,więc,że wpadłyśmy na pomysł auto stop.Nie ma to jak łapać stopa pierwszy raz tuż przed trzydziestką.Jakoś nie wychodził mi to najlepiej,ale dzięki doświadczeniu i urokowi osobistemu innych towarzyszek podróży pierwsza tura odjechała w stronę upragnionego szlaku.
Tylko co z nami? Zostałyśmy dwie na pustej drodze, otoczone wprawdzie pięknymi widokami naturalnymi,ale co z tego jak my chcemy na spad, który 600 m ma. Łapałam tego cholernego stopa,ale tak,że nikt się nie zatrzymywał. Nagle nastąpił przełom! Zatrzymała się jakaś starsza pani, która mogła nas podrzucić tylko kawałeczek, ale to i tak super, bo to droga przez most "nieprzechodni" dla pieszych. Jechałyśmy tylko kilka minut, ale pani zdążyła nas okrzyczeć i kilka razy się okropnie przestraszyć, po odkryciu naszych dalszych planów wycieczki. Nie powiem, ja się też lekko wystraszyłam przez to jej straszenie. na szczęście za chwilę zostałam sprowadzona na ziemię cyt"Nie przesadzaj.Przecież to baba w mercedesie dla której kawał drogi to dwa kilometry, a noc zaczyna się o 17!". Kiedy się opanowałam przyszedł kolej na kolejną dobrotliwą kobitkę.Była ona z 17 razy młodsza od poprzedniej,ale chyba 70 razy dziwniejsza.No cóż Norweżka, która nie mówi po norwesku. Są i takie przypadki;) Nie ważne jak była, liczyło się to,że wiozła nas jakieś 10km. Po tej drodze wcześniejsze założenia, że przy łodzi miałyśmy do celu 7km, poszło się...no wiadomo co. Najważniejsze, że byłyśmy prawie na miejscu. Z tym że w deszczu i wykończone nie miałyśmy siły na kolejną kilometrową dawkę szybkiego podbiegu.





  Te ostatnie kilka km, zapowiadało się dramatycznie,dlatego postanowiła skończyć z łapaniem stopa tyłem na odwal się i ukazać swój dramatyzm. Chyba zdziałało, bo na zakręcie zatrzymał się samochód. Wyłonił się jakiś wyluzowany Niemiec wyglądający bardzo ekhem...orginalnie i powiedział,że maja załadowane auto. Spoko pomyślałam.Heh..zatrzymują się i łamią wszystkie możliwe przepisy drogowe,żeby nam udzielić duchowego wsparcia. Dobrze,że o nim pozytywnie pomyślałam, bo zaproponował miejsce w bagażniku. Nie zastanawiałyśmy się długo. Zrobił szybki porządeczek i ruszyliśmy. My leżące na jakichś gratach dusiłyśmy się ze śmiechu. Jedyne co dałyśmy radę wykrztusić to,że mówimy tylko po "norwegian", ale aktualnie to w żadnym języku. Po drodze minęliśmy nasze kochane koleżanki. Mój sms, że właśnie przejechałyśmy koło nich w bagażniku,musiał być lekko zadziwiający;))) Od tego zdarzenia nigdy nie będę psioczyć na język niemiecki. NEVER! Reszta to już" wbieg i zbieg" na Preikestolen, bo czasu było mało. Trzeba się było przecież jakoś dostać przedzmrokiem do cywilizacji. Nie ma już o czym pisać.Trzeba tylko widoki podziwiać;)