poniedziałek, 31 marca 2014

Malaga.

Malaga nie spowodowała  swą urodą opadu szczęki mojej. Nigdy nie była na liście podróży wymarzonych,ale wiele czynników zdecydowało,że udaliśmy się właśnie tam. Kilka osób z różnych miejsc na świecie chciało się spotkać w  jednym,ciepłym miejscu, o tej samej porze. Jak się później okazało, wszystkie drogi prowadziły do Malagi.
Jak już wcześniej wspomniałam, nie zakochałam się w Maladze, ale mimo tego to niepozorne miasteczko utwierdziło mnie w miłości do Hiszpanii. To co znajduję się wokół, to już historia opisana w poprzednim poście, dlatego też uważam,że Malaga jest dobrą bazą do dalszych wypadów w głąb Andaluzji. Loty szczególnie z Norwegii jesienno-zimowo-wiosenne, są bardzo tanie. Hoteli i hosteli, też pod dostatkiem,a to co jest najlepsze bardzo ciepło o każdej porze roku. Oczywiście w okolicach stycznia i lutego zazwyczaj pada, ale jak już przestanie temperatura waha się w granicach 15-20 stopni. W porównaniu z innymi częściami Hiszpanii, Malaga wypada super. 
Jeżeli chodzi o mnie to polecam przylot do Malagi, wypożyczenie samochodu i zwiedzanie okolic. Trasę trzeba już zaplanować samemu,a wiem,że do wyboru do koloru w granicach ok 100 km wokół Malagi. Druga opcja to krótki weekendowy wypad poza sezonem, który wystarczy spokojnie na poznanie wszystkich uroków miasta i odpoczynek. Opcja numer trzy dla tych, którzy lubią smażyć się na słoneczku. Nie muszę chyba podawać terminu kiedy można dokonać tej zbrodni,ale wiadomo,każdy lubi co innego.
Z atrakcji malagi polecam ruiny twierdzy wybudowanej przez Rzymian, a później przebudowanej przez Maurów czyli słynna Alcazabę.






Następnie Teatro Romano, który w sumie można zobaczyć wchodząc do Alcazaby, ponieważ leży u jej stóp.


Dalej do wyboru do koloru: katedry, kościoły, malunki naścienne, korrida, rzeźby, plaża, stada kotów(jak to w Hiszpanii) i dom w którym urodził się Picasso.









 To co polecam szczególnie to piękny park w centrum miasta, w którym można podziwiać kolorowe(drące się) papugi i cudowne rośliny ogromnej wielkości. To przed czym przestrzegam to pizza "cztery sery", lody i wino Malaga(okropnie słodkie).







Najlepiej jest wybrać się do Malagi podczas Świąt Wielkanocnych. W Wielkim Tygodniu odbywają się tu bardzo szczególne i uroczyste procesje, które są połączeniem modlitwy, teatru i zabawy. Podobno niezapomniane przeżycie.

Grazalema, Gibraltar i Kadyks miasto "cinkciarzy".

Dzisiaj ciąg dalszy przejażdżki po Andaluzji, bo chyba nikt nie myślał, że skończyła się tak niewinnie w Rondzie.
Trasę zaplanowaliśmy jeszcze w domu(o dziwo!). Zabukowałam dziwne i nawiedzone miejscówki do spania, na trasie i dawaj przygodo. Co ma być to będzie. Okazało się,że niestety, ale będzie...deszcz. Trudno, bywa i tak. Przyzwyczaiłam się do tego,że ja to nawet i na Afrykę ściągnę ulewę, dlatego odpuściliśmy sobie Tanger i zostaliśmy jednak w Hiszpanii. Kiedy opuściliśmy wspaniałe i skaliste Ronda, nie wybraliśmy drogi autostrada, ale postanowiliśmy pokręcić się po andaluzyjskich wioskach. Napić się kawy w grupie okolicznych dziadków, przepuścić krowy na pasach i brodzić za moją namową w pseudo ściernisku, które okazało się ekhem...kupą błota. 
Kiedy znaki zaczęły nas powoli kierować na Grazalemę, poczułam się jak w zupełnie innym kraju. Nie wiem jak to wygląda latem przy słonecznej pogodzie, ale przy deszczowej szarzycy, widok ociera się o Irlandię połączoną z Norwegią. Do tego oczywiście mroczne chmury, jakieś sępy( dokładnie sępy płowe,żeby nie było) nad głowami i już zapominamy o Hiszpanii. 
Szkoda, że grafik był tak napięty, bo te okolice to raj dla wspinaczy. Nie starczyło nam czasu na łażenie po górach, ale zapisałam te tereny jako punkt obowiązkowy przy następnej okazji.







Nie mogliśmy się oderwać od tych widoków i powstrzymać od  pójścia w górę,ale niestety musieliśmy jeszcze znaleźć podejrzany hostel w okolicach Kadyksu.




A na tresie czekały kozice!!!




Trasa bardzo ciekawa, przez góry, lasy i stada niezidentyfikowanych stworzeń. Prosto do okolic Kadyksu, gdzie czekał na nas hostel rodem z marokańskiego filmu grozy(o ile takie w ogóle istnieją).
Znalezienie tego cuda bez nawigacji, graniczyło z cudem. Cud za cudem w ciągu kilku godzin to zdecydowanie za dużo. Okolice całkiem marokańskie, chodzi mi nie tylko o mieszkańców,ale głównie zabudowania z kolorowymi murami, tworzące labirynty, w których nie chciałabym się znaleźć sama( bez względu na porę). Pokój okazał się całkiem przyjemny, w okolicy wydmy, woda, karaluchy i ostry zapach chloru. Byle do rana;)

 Heja Kadyks!!!

To najstarsze miasto Hiszpanii wita nas cieplejszym klimatem, wiatrem i grupkami podejrzanych typków, którzy przypominają mi dawnych cinkciarzy. Nie wnikam kto to i po co. Nie mamy zbyt wiele czasu, bo chcemy zobaczyć jeszcze Gibraltar.
Miasto typowo portowe, położone na półwyspie, który oddziela odnogę Zatoki Kadyksu od Oceanu Atlantyckiego. Kolory budynków zlewają się z kolorami piasku, który jest wszędzie, pewnie za sprawą urywającego łeb wiatru. Na plaży gromady bezpańskich kotów w kolorach jakich jeszcze nigdy nie widziałam. Królowa żulówek na swoim miejscu, czyli w okolicy sklepu monopolowego, a na środku pomnik( chyba okolicznych mieszkańców)

 Ogólnie miasto dość zaniedbane, ale klimatyczne i piękne.
Na uwagę zasługuje Katedra Parroquia de Santa Cruz i Catedral Nueva. Wszystkie starożytne budowle zostały niestety zniszczone w XVI w, dlatego ciężko poczuć "starość" tego miasta. Bez względu na wszystko polecam, bo warto poczuć afrykańską Hiszpanię,  tak naprawdę od drugiego kontynentu dzieli nas 2 godziny promem.













Około południa zakończyliśmy wizytę w Kadyksie i ruszyliśmy w stronę Malagi przez Gibraltar. Pogoda była koszmarna. Lało tak,że ledwo widać było drogę. Dlatego odpuściliśmy sobie najbardziej wysunięty na południe punkt Europy czyli Tarifę. Przejechaliśmy przez nią i podziwialiśmy ledwo widoczną Afrykę(ale jednak) z samochodu. Po drodze mijały nas przeróżne samochody ekspedycyjne( w tym większość z Polski). Wiadomo tutaj właśnie można popłynąć do Tangeru, a tam już dalej w pustynie i inne takie o których ja mogę jeszcze trochę pomarzyć.
Gibraltar przywitał nas zachmurzeniem,ale na szczęście już bez deszczu. Nie mogliśmy tam wjechać wypożyczonym w Hiszpanii autem, więc obeszliśmy tyle ile mogliśmy piechotką. Nie zobaczyliśmy małp, ale zamiast tego przemytników papierosów maści wszelakiej;) Angielskie budki telefoniczne, lotnisko, które jak samolot nie startuje bądź nie ląduje służy jako deptak i całą serię sytuacji pomieszania angielsko-hiszpańskiego.
Po krótkiej wycieczce i naładowaniu baterii okolicznym jedzeniem, ruszyliśmy do Malagi przez Costa del Sol, gdzie mieliśmy małe przygody ze znalezieniem naszego hotelu. Na tym koniec, bo rano mieliśmy samolot,a o Maladze innym razem, bo w tym mieście byłam już wcześniej i post się skrobie osobny.

I jeszcze Gibraltar;)