sobota, 3 listopada 2012

Preikestolen

Trzecia i ostania część wspomnień z wyprawy na Lysefjord nadchodzi;) Dobrze się to pisze,kiedy śnieg za oknem i wróciło się z mroźniej Finlandii.Jak pomyślę o siedemnastu potach oblewających głowę w drodze na Preikestolen...ech co to były za czasy.Lato i w ogóle jakoś tak jakby ciepło i zielono.Padał okropny deszcz,który wszystko strasznie utrudniał.Woda była wszędzie i jakby się mogło wydawać zasłaniała wszystko.Lecz nie z fjordami te numery.One nawet podczas ulewy wyglądają niesamowicie.






Dzięki temu,że wsiadłyśmy w autobus nie do tej skały co trzeba,mogłyśmy  opłynąć łodzią cały Lysefjord i zobaczyć Preikestolen z dołu.Foki,morze,skały i ta przepiękna cisza,to coś czego nie da się opisać.Do celu było bardzo daleko,a mnie zaczął nagle przeszkadzać przewodnik w języku niemieckim.Powiedziałam"Dobra!Nich będą wszystkie języki świata,ale niemieckiego nie wytrzymam!".Nie wiem dlaczego,ale ten język jest dla mnie tak trudny i kanciasty(ja wiem,że on jest piękny również),że wszystko mnie boli jak tylko go słyszę.O dziwo tylko w mowie,bo jakoś w muzyce mi nie przeszkadza.Ba!Jest czczony jakby to ująć najdosadniej.Niechęć do niemieckiego wynikała chyba z ogólnej determinacji przeplecionej frustracją w dążeniu do upragnionego kawałka skały.
Po tych wszystkich cudach natury przedstawionych z bliska aż nie chciało się wysiadać z łodzi. Jednak świadomość zbliżającej się przygody była silniejsza. Hahaha!Żartuję.nie było mi do śmiechu. Początkowy scenariusz przejścia 7 kilometrów i brak autobusów,to nic.Jak się później okazało kilometrów było znacznie więcej.Dobrze,więc,że wpadłyśmy na pomysł auto stop.Nie ma to jak łapać stopa pierwszy raz tuż przed trzydziestką.Jakoś nie wychodził mi to najlepiej,ale dzięki doświadczeniu i urokowi osobistemu innych towarzyszek podróży pierwsza tura odjechała w stronę upragnionego szlaku.
Tylko co z nami? Zostałyśmy dwie na pustej drodze, otoczone wprawdzie pięknymi widokami naturalnymi,ale co z tego jak my chcemy na spad, który 600 m ma. Łapałam tego cholernego stopa,ale tak,że nikt się nie zatrzymywał. Nagle nastąpił przełom! Zatrzymała się jakaś starsza pani, która mogła nas podrzucić tylko kawałeczek, ale to i tak super, bo to droga przez most "nieprzechodni" dla pieszych. Jechałyśmy tylko kilka minut, ale pani zdążyła nas okrzyczeć i kilka razy się okropnie przestraszyć, po odkryciu naszych dalszych planów wycieczki. Nie powiem, ja się też lekko wystraszyłam przez to jej straszenie. na szczęście za chwilę zostałam sprowadzona na ziemię cyt"Nie przesadzaj.Przecież to baba w mercedesie dla której kawał drogi to dwa kilometry, a noc zaczyna się o 17!". Kiedy się opanowałam przyszedł kolej na kolejną dobrotliwą kobitkę.Była ona z 17 razy młodsza od poprzedniej,ale chyba 70 razy dziwniejsza.No cóż Norweżka, która nie mówi po norwesku. Są i takie przypadki;) Nie ważne jak była, liczyło się to,że wiozła nas jakieś 10km. Po tej drodze wcześniejsze założenia, że przy łodzi miałyśmy do celu 7km, poszło się...no wiadomo co. Najważniejsze, że byłyśmy prawie na miejscu. Z tym że w deszczu i wykończone nie miałyśmy siły na kolejną kilometrową dawkę szybkiego podbiegu.





  Te ostatnie kilka km, zapowiadało się dramatycznie,dlatego postanowiła skończyć z łapaniem stopa tyłem na odwal się i ukazać swój dramatyzm. Chyba zdziałało, bo na zakręcie zatrzymał się samochód. Wyłonił się jakiś wyluzowany Niemiec wyglądający bardzo ekhem...orginalnie i powiedział,że maja załadowane auto. Spoko pomyślałam.Heh..zatrzymują się i łamią wszystkie możliwe przepisy drogowe,żeby nam udzielić duchowego wsparcia. Dobrze,że o nim pozytywnie pomyślałam, bo zaproponował miejsce w bagażniku. Nie zastanawiałyśmy się długo. Zrobił szybki porządeczek i ruszyliśmy. My leżące na jakichś gratach dusiłyśmy się ze śmiechu. Jedyne co dałyśmy radę wykrztusić to,że mówimy tylko po "norwegian", ale aktualnie to w żadnym języku. Po drodze minęliśmy nasze kochane koleżanki. Mój sms, że właśnie przejechałyśmy koło nich w bagażniku,musiał być lekko zadziwiający;))) Od tego zdarzenia nigdy nie będę psioczyć na język niemiecki. NEVER! Reszta to już" wbieg i zbieg" na Preikestolen, bo czasu było mało. Trzeba się było przecież jakoś dostać przedzmrokiem do cywilizacji. Nie ma już o czym pisać.Trzeba tylko widoki podziwiać;)













3 komentarze:

  1. Ciekawe, jak by się tłumaczył policji, gdyby tak przypadkiem zachciało jej się go zatrzymywać. "To autostopowiczki, wcale nie jadę ich zamordować i zakopać w lesie!"

    Widoki piękne, ale ja pewnie padłabym po wyjściu z łodzi i zrobieniu pięciu kroków ;)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Dolicz do tego jeszcze całą noc w pociągu;)Myślę sobie teraz,że to było niezłe wyzwanie,ale w sumie wtedy się tego nie czuło.Nie padłabyś mówię Ci.Mam nadzieję,że się sama przekonasz,bo jak znajdziesz czas na wiosnę,to chętnie się tam jeszcze raz przejadę;)PS...prosi o pomoc przy kodach;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ja pod Giewont nie mogłam wyleźć ;))) Trzeba nad kondycją popracować. Czasu to ja mam pod dostatkiem, ciągle pracuję nad bogactwem (jest lepiej niż było, ale jeszcze trochę muszę poharować).

      Kody odkodowane, jest dobrze :)))

      Usuń