poniedziałek, 17 lutego 2014

Andaluzja w lutym. Mijas-Ronda.

Decyzja o wyjeździe do Hiszpanii zapadła w błyskawicznym tempie. Cena biletów lotniczych  pasowały idealnie. Pogoda zapowiadała się średnio,ale od czasu kiedy mieszkam w Norwegii jakoś specjalnie się tym nie przejmuję. Patrząc na zasypane śniegiem okna, nie zastanawiałam się zbyt długo bukując bilety. Wybraliśmy lot do Malagi. Nie jest to moje miasto marzeń, zwłaszcza,że już tam byłam w październiku, ale okolica to już całkiem inna historia. Ciężko się było zdecydować na konkretne miejsca w Andaluzji. Wszystkie miasta są ciekawe, piękne i tak dalej,ale żeby wybrać trzy konkretne...ciężka sprawa. Kiedy okazało się,że wypożyczenie samochodu jest realne przyszedł czas na planowanie trasy. Postanowiliśmy przejechać Mijas i zatrzymać się w mieście Ronda położonym na skraju wąwozu. Później przez Grazalemę do Kadyksu, a ostatniego dnia kierować się z powrotem do Malagi przez Gibraltar.
Jako że samolot z Oslo mieliśmy około 20 ( 4 godziny lotu) zdecydowaliśmy,że pierwsza noc w Hiszpanii upłynie nam na podziwianiu lotniskowej architektury wnętrz. Samochód było do odebrania o 7 rano,więc nie opłacało się brać hotelu na te kilka godzin. Okazało się na miejscu,że to był dobry wybór, bo ławki były wygodne, a brak jakiegokolwiek autobusu i strajk taksówkarzy utrudniał wycieczkę do miasta. Bez większych podchodów ułożyłam się do snu. Lot był ciężki. Sponsorowany przez dwóch Estończyków, którzy testowali cierpliwość obsługi lotniczej do granic możliwości z zesikaniem się pod siebie włącznie. Zgadnijcie kto koło nich siedział. Heh..
Kiedy odebraliśmy samochód, pierwszym naszym celem była kawa, a drugim wspomniane wcześniej Mijas. Miasteczko leży około 24 km od Malagi i słynie z białych domów oraz oślich taksówek. Nie żebym chciała się taką przejechać, ale skoro jest po drodze to można zobaczyć. Niestety z powodu lekkiej ulewy i wczesnej pory zwiedzanie odbyło się w tempie ekspresowym.


Fajnie,że wschód słońca za chmurami,ale chcemy KAWY!!!
Kiedy już miasteczko zostało w biegu zaliczone i kawa (najlepsza ever!) wypita, postanowiliśmy kierować się w stronę pierwszego noclegu na liście czyli okolic miasta Ronda. Wiadomo było,że pogoda się nie zmieni, dlatego obserwowaliśmy trasę z samochodu robiąc małe przystanki na podziwianie tęczy i okolicznych wiosek ze ścierniskiem na czele.






 Niestety tęcza nie zawsze zwiastuje koniec ulewy. Ronda przywitała nas paskudnie i deszczowo. Postanowiliśmy się jednak nie poddawać i przygotować grunt na jutrzejsze zwiedzanie.



Wyczerpani i zmarznięci dotarliśmy do hotelu. Początkowo nic nie zapowiadało przygody,ale wnętrze przypominające wszystkie filmy Tarantino w jednym i świadomość,że jesteśmy jedynymi gośćmi...hmmm...powiało grozą. Do atmosfery rodem z horroru klasy Z dołożył się fakt szalejącego sztormu i brak prądu. Miło,ale to tylko jedna noc.Ważne, że nie kapie na głowę;)
Po nocy na szczęście przychodzi dzień. Zimny,ale słoneczny. Można,więc podziwiać i zachwycać się wszystkim czym raczy nas niesamowita Ronda.
Pomijam oczywiście wiatr urywający chwilami prawie łeb, jak widać na załączonym obrazku;)


Jednak bez czapki ani rusz, jak się okazuje w moim przypadku nawet w Hiszpanii;/


No,ale żeby nie była tak pesymistycznie wrzucam zdjęcia widoków,który zrekompensowały wszystko.












Zastanawiają mnie te dorodne pomarańcze wzrastające na tym betonowym gruncie...



Ronda to miasto, które po prostu trzeba zobaczyć. Bez względu na pogodę i inne przeciwności losu. Wystarczy kilka godzin,żeby zobaczyć najciekawsze rzeczy. Stary i nowy most, pozostałości po arabskich budowlach, klimatyczne uliczki, urwisko, korridę i wszystkie inne, które poleci wam przemiła pani z informacji turystycznej mieszczącej się na pozostałościach po dawnym więzieniu.
CDN

5 komentarzy:

  1. Estończycy i hotel jak z horrorów plus cudowne miejsca cudownie obfocone - nie wiem, czego zazdroszczę najbardziej.... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Estończyków nie polecam na dalsze podróże;),ale całą resztę jak najbardziej;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjęcia są fantastyczne - tak wiem, powtarzam się ;))) Widoki faktycznie zrekompensowały wszystko. No może prócz tego estońskiego zlania się pod siebie. To na złość obsłudze było, po pijaku czy jak? Nie ogarniam tego świata...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oni po prostu pili wódkę i byli prostakami. Kiedy zastanawiałam się czemu obsługa nie reaguje. Usłyszałam: Przecież on tylko głośno gada i zlał się pod siebie...No tak...

      Usuń
    2. Coraz częściej wolę w MPK stać niż usadzać zadek. Czyli w samolocie też trzeba będzie uważniej się przyglądać siedzeniom...

      Usuń